Trasa do kolejnego kraju na liście europejskiej wiodła przez Francję i Szwajcarię, więc trochę zboczymy z głównego tematu, przybliżając czytelnikom jak wyglądał dojazd do Vaduz.
Liechtenstein, maleńkie księstwo, leżące w Alpach, wciśnięte pomiędzy Austrię i kraj Helwetów, które nie posiada własnego lotniska. Najbliższym, oddalonym około 100 km jest to w Zurichu, ale z Bristolu lata tam tylko Swiss Air i nie jest to tani przewoźnik. Rozwiązaniem tej sytuacji była oferta Easy Jet w cenie 45 funtów w obie strony na lot do … Francji. EuroAirport Basel, jak wskazuje nazwa, nie jest do końca portem leżącym na terenie Szwajcarii, bo część znajduje się na terytorium Francji. Po przylocie ma się dwie opcje wyjścia – do odprawy szwajcarskiej albo francuskiej. My skorzystaliśmy z szybkiego automatu i nie musieliśmy stać w kolejce po pieczątkę jak obywatele brytyjscy, nie będący członkami UE. Po szybkim odbiorze auta udaliśmy się kilka km do nieodległego miasta Saint Louis na małe zakupy w supermarkecie, bo Szwajcaria i Liechtenstein są jednymi z najdroższych krajów świata
Z Bazylei do Vaduz jest 200 km i żeby dotrzeć tam komunikacją zbiorową trzeba złapać pociąg albo autobus do Zurichu i ponownie się przesiąść. Wypożyczenie auta, dzielone na trzy osoby, wyszło znacznie taniej a na dodatek było się niezależnym i wolnym jak ptak.
Po przekroczeniu granicy myśleliśmy, że musimy wykupić specjalną winietę na poruszanie się po autostradach szwajcarskich, ale mieliśmy szczęście, bo poprzedni użytkownik auta wykupił ją za nas, zostawił naklejkę i nie musieliśmy płacić dodatkowych 40 franków.
Naszą bazą był Zurich i jeden z hoteli tuż przy lotnisku, z płatnym parkingiem wycenionym na 20 franków za dobę. Dojechaliśmy do niego w piątkowy wieczór i nie chcieliśmy tracić czasu na odpoczynek, tylko pojechaliśmy przekonać się jak wygląda życie nocne w jednym z najdroższych miast świata. Mogę stwierdzić, że potrafią tam się zabawić, jest duży wybór lokali a ceny nie są aż tak wysokie jak np. w Oslo. Podczas wieczorno-nocnego pobytu w imprezowej części miasta część naszej grupy zaginęła i do hotelu wracaliśmy osobno. Aż do godzin porannych.
W sobotę nie udaliśmy się od razu do Liechtensteinu, tylko pojechaliśmy do jednego z najpiękniejszych miejsc w Szwajcarii – miejscowości o nazwie Grinewald. Tam jeden z naszej ekipy został odwiedzony przez kolegę ze studiów, mieszkającego nieopodal i mogliśmy się trochę dowiedzieć jak żyje się w kraju Helwetów.
Wieczorem wróciliśmy do Zurichu i w niedzielny poranek obraliśmy już właściwy kierunek na księstwo. Jako, że trasa prowadziła wzdłuż rzeki Ren, to oczywiście nie mogliśmy pominąć jednego z najpiękniejszych wodospadów w Europie – Rheinfall. Robi niesamowite wrażenie, ale dokładniejsze opisy pojawią się wkrótce w zakładce „Szwajcaria”, a my realizujemy hasło „Liechtenstein”.
Poruszając się autostradą wzdłuż Renu dojeżdżamy do zjazdu na Fürstentum, którego nazwa jest odpowiednikiem Liechtensteinu w lokalnej, alemańskiej odmianie języka niemieckiego. Mijamy most na rzece i wjeżdżamy do kolejnego państwa. Będąc już bardziej dokładnym to do mini-państewka, bo jest to jednym z najmniejszych państw na świecie a wielkością nie różni się od średniej wielkości gminy w Polsce. Jej stolica, wraz z przyległościami, liczy 15 tysięcy mieszkańców, co jest prawie połową całej populacji liczącej 39 tysięcy obywateli. Co ciekawe żadna z miejscowości nie posiada praw miejskich, co jest ewenementem na skalę światową. Same wioski.
Zaparkowaliśmy auto na bezpłatnym, podziemnym parkingu i wyszliśmy w miasto. Na samym początku przywitała nas brązowa figura korpulentnej modelki, co nie jest niczym nadzwyczajnym w Vaduz. Spacerując po centrum co chwila widzimy dość oryginalne monumenty, które urozmaicają krajobraz miasta. Możemy zobaczyć rzeźby przedstawiające głowę afrykańskiego króla, statuę siedzącego człowieka czy innego modela leżącego z rozłożonymi ramionami.
Idąc główną ulicą wchodzimy do punktu informacji turystycznej, kupujemy pamiątki i oczywiście kartki pocztowe ze słynnymi znaczkami, mające dużą wartość dla filatelistów. Jednak główną atrakcją tego miejsca jest tron książęcy! Każdy turysta może usadowić się w jego oparciu i stać się chociaż na chwilę Księciem Liechtensteinu, co niezwłocznie także i ja uczyniłem.
Dla fanów filatelistyki idealnym miejscem będzie Muzeum Pocztowe, gdzie prezentowane są znaczki mające ponad 100 lat wydane przez pocztę Liechtensteinu a także duży zbiór tych zagranicznych.
Narodowy Bank Liechtensteinu posiada chyba najciekawsze wejście na świecie którym jest metalowa ściana z otworem na drzwi. Zawiasów tam nie zobaczyłem, więc widocznie nie mają zamiaru instalować tam solidnych, antywłamaniowych firmy Gerda.
Na głównym deptaku znajduję się także ratusz miejski, z charakterystycznymi rzeźbami koni i herbem miasta na frontowej elewacji.
Dalej mijamy Muzeum Sztuki Współczesnej – Kunstmuseum. o charakterystycznej czarnej formie, zbudowane z czarnego bazaltu. Kolejnym jest Landesmuseum czyli Muzeum Narodowe przedstawiające historię i kulturę.
Wchodząc na Plac Kaisera naszym oczom wyłania się … stodoła. Oczywiście nie jest to taka w której trzyma się siano, ale na pierwszy rzut oka tak wygląda. Ciekawostką jest to, że do budowy budynku użyto ponad milion cegieł klinkierowych. Faktycznie jest to Landtag czyli sala plenarna w której odbywają się sesje Parlamentu, gdzie debatuje skład 25 deputowanych, wybieranych na 4-letnią kadencję.
Kilka metrów obok znajduje się budynek o nazwie Regie… coś tam, nie pamiętam tej trudnej nazwy, ale jest to siedziba rządu.
Dalej, już na końcu deptaka, zobaczymy Katedrę św Floryna, najważniejszy kościół w Vaduz.
Zrobiliśmy małe zakupy w najbliższym markecie, trochę się posililiśmy na przystanku autobusowym i udaliśmy się na Rheinpark Stadion, czyli obiekt na którym swoje mecze rozgrywa reprezentacja a także FC Vaduz, występujący w drugiej lidze szwajcarskiej. W tym państwie nie ma rozgrywek ligowych, wszystkie drużyny grają w ligach sąsiedniego państwa, ale jest rozgrywany Puchar. Zwycięzca tych rozgrywek zostaje mistrzem Liechtensteinu i ma zagwarantowane miejsce w eliminacjach Ligi Konferencji UEFA.
Ostatnim miejscem które odwiedziliśmy podczas krótkiego pobytu był drewniany most-pasaż ulokowany nad rzeką Ren, będącą naturalną granicą pomiędzy Liechtensteinem i Szwajcarią. Mniej więcej na środku znajduje się tabliczka informująca, że jesteśmy u zbiegu dwóch państw, ale z racji unii celnej żadnych funkcjonariuszy służb granicznych nie zobaczymy.
Główna atrakcja miasta czyli zamek znajdujący się na wzgórzu był niestety zamknięty dla zwiedzających. Można go odwiedzić 15 sierpnia, kiedy to w święto narodowe Książę zaprasza wszystkich obywateli na imprezę, rozpoczynającą się oficjalnym orszakiem i jego przemową. Potem następuje część nieoficjalna, w której serwowane są kanapki, precle i piwo, które można wypić razem z członkami rodziny królewskiej.
Liechtenstein jest monarchią konstytucyjną, gdzie Książę ma pełną władzę i nie pełni, jak w innych państwach o ustroju monarchii parlamentarnej, funkcji tylko reprezentatywnych. Aktywnie uczestniczy w życiu poddanych, często można spotkać rodzinę królewską podczas spacerów czy zakupów w centrum miasta. Poddani są zadowoleni ze swojego Księcia, bo nie mogą narzekać na biedę. Jest to jeden z najbogatszych krajów na świecie, z rozbudowanym centrum finansowym, o niskich podatkach, co jest kuszące dla wielu firm mających tam swoją siedzibę. Mówiąc prościej jest uważane za raj podatkowy.
Państwo nigdy nie uczestniczyło w żadnych konfliktach zbrojnych, nawet Hitler nie kwapił się do jego zajęcia, bo „podobno nie był warty zatrzymywania niemieckich diesli na 15 minut”. Posiada unię monetarną ze Szwajcarią i obowiązującą walutą jest frank szwajcarski. Nie ma własnego wojska, wszyscy więźniowie są kierowani do więzień austriackich a kobiety prawa wyborcze uzyskały dopiero w 1984 roku.
Oprócz Vaduz państewko ma do zaoferowania alpejskie szlaki turystyczne z zapierającymi dech w piersiach widokami, ośrodki narciarskie w Malbun a dla fanów dwóch kółek wytyczono szlak nadreński o długości 56 km.
Nasz pobyt w Vaduz zakończył się długą jazdą do Bazylei, wzdłuż pięknych szwajcarskich krajobrazów, gdzie oddaliśmy pożyczone auto i polecieliśmy do Bristolu.
Na koniec zapraszam na krótki filmik z Vaduz i okolic z mojego konta na YouTube:
Liechtenstein, maleńkie księstwo, leżące w Alpach, wciśnięte pomiędzy Austrię i kraj Helwetów, które nie posiada własnego lotniska. Najbliższym, oddalonym około 100 km jest to w Zurichu, ale z Bristolu lata tam tylko Swiss Air i nie jest to tani przewoźnik. Rozwiązaniem tej sytuacji była oferta Easy Jet w cenie 45 funtów w obie strony na lot do … Francji. EuroAirport Basel, jak wskazuje nazwa, nie jest do końca portem leżącym na terenie Szwajcarii, bo część znajduje się na terytorium Francji. Po przylocie ma się dwie opcje wyjścia – do odprawy szwajcarskiej albo francuskiej. My skorzystaliśmy z szybkiego automatu i nie musieliśmy stać w kolejce po pieczątkę jak obywatele brytyjscy, nie będący członkami UE.
Po szybkim odbiorze auta udaliśmy się kilka km do nieodległego miasta Saint Louis na małe zakupy w supermarkecie, bo Szwajcaria i Liechtenstein są jednymi z najdroższych krajów świata
Z Bazylei do Vaduz jest 200 km i żeby dotrzeć tam komunikacją zbiorową trzeba złapać pociąg albo autobus do Zurichu i ponownie się przesiąść. Wypożyczenie auta, dzielone na trzy osoby, wyszło znacznie taniej a na dodatek było się niezależnym i wolnym jak ptak.
Po przekroczeniu granicy myśleliśmy, że musimy wykupić specjalną winietę na poruszanie się po autostradach szwajcarskich, ale mieliśmy szczęście, bo poprzedni użytkownik auta wykupił ją za nas, zostawił naklejkę i nie musieliśmy płacić dodatkowych 40 franków.
Naszą bazą był Zurich i jeden z hoteli tuż przy lotnisku, z płatnym parkingiem wycenionym na 20 franków za dobę. Dojechaliśmy do niego w piątkowy wieczór i nie chcieliśmy tracić czasu na odpoczynek, tylko pojechaliśmy przekonać się jak wygląda życie nocne w jednym z najdroższych miast świata.
Mogę stwierdzić, że potrafią tam się zabawić, jest duży wybór lokali a ceny nie są aż tak wysokie jak np. w Oslo. Podczas wieczorno-nocnego pobytu w imprezowej części miasta część naszej grupy zaginęła i do hotelu wracaliśmy osobno. Aż do godzin porannych.
W sobotę nie udaliśmy się od razu do Liechtensteinu, tylko pojechaliśmy do jednego z najpiękniejszych miejsc w Szwajcarii – miejscowości o nazwie Grinewald. Tam jeden z naszej ekipy został odwiedzony przez kolegę ze studiów, mieszkającego nieopodal i mogliśmy się trochę dowiedzieć jak żyje się w kraju Helwetów.
Wieczorem wróciliśmy do Zurichu i w niedzielny poranek obraliśmy już właściwy kierunek na księstwo. Jako, że trasa prowadziła wzdłuż rzeki Ren, to oczywiście nie mogliśmy pominąć jednego z najpiękniejszych wodospadów w Europie – Rheinfall. Robi niesamowite wrażenie, ale dokładniejsze opisy pojawią się wkrótce w zakładce „Szwajcaria”, a my realizujemy hasło „Liechtenstein”.
Poruszając się autostradą wzdłuż Renu dojeżdżamy do zjazdu na Fürstentum, którego nazwa jest odpowiednikiem Liechtensteinu w lokalnej, alemańskiej odmianie języka niemieckiego. Mijamy most na rzece i wjeżdżamy do kolejnego państwa. Będąc już bardziej dokładnym to do mini-państewka, bo jest to jednym z najmniejszych państw na świecie a wielkością nie różni się od średniej wielkości gminy w Polsce. Jej stolica, wraz z przyległościami, liczy 15 tysięcy mieszkańców, co jest prawie połową całej populacji liczącej 39 tysięcy obywateli. Co ciekawe żadna z miejscowości nie posiada praw miejskich, co jest ewenementem na skalę światową. Same wioski.
Zaparkowaliśmy auto na bezpłatnym, podziemnym parkingu i wyszliśmy w miasto. Na samym początku przywitała nas brązowa figura korpulentnej modelki, co nie jest niczym nadzwyczajnym w Vaduz. Spacerując po centrum co chwila widzimy dość oryginalne monumenty, które urozmaicają krajobraz miasta. Możemy zobaczyć rzeźby przedstawiające głowę afrykańskiego króla, statuę siedzącego człowieka czy innego modela leżącego z rozłożonymi ramionami.
Idąc główną ulicą wchodzimy do punktu informacji turystycznej, kupujemy pamiątki i oczywiście kartki pocztowe ze słynnymi znaczkami, mające dużą wartość dla filatelistów. Jednak główną atrakcją tego miejsca jest tron książęcy! Każdy turysta może usadowić się w jego oparciu i stać się chociaż na chwilę Księciem Liechtensteinu, co niezwłocznie także i ja uczyniłem.
Dla fanów filatelistyki idealnym miejscem będzie Muzeum Pocztowe, gdzie prezentowane są znaczki mające ponad 100 lat wydane przez pocztę Liechtensteinu a także duży zbiór tych zagranicznych.
Narodowy Bank Liechtensteinu posiada chyba najciekawsze wejście na świecie którym jest metalowa ściana z otworem na drzwi. Zawiasów tam nie zobaczyłem, więc widocznie nie mają zamiaru instalować tam solidnych, antywłamaniowych firmy Gerda.
Na głównym deptaku znajduję się także ratusz miejski, z charakterystycznymi rzeźbami koni i herbem miasta na frontowej elewacji.
Dalej mijamy Muzeum Sztuki Współczesnej – Kunstmuseum. o charakterystycznej czarnej formie, zbudowane z czarnego bazaltu. Kolejnym jest Landesmuseum czyli Muzeum Narodowe przedstawiające historię i kulturę.
Wchodząc na Plac Kaisera naszym oczom wyłania się … stodoła. Oczywiście nie jest to taka w której trzyma się siano, ale na pierwszy rzut oka tak wygląda. Ciekawostką jest to, że do budowy budynku użyto ponad milion cegieł klinkierowych. Faktycznie jest to Landtag czyli sala plenarna w której odbywają się sesje Parlamentu, gdzie debatuje skład 25 deputowanych, wybieranych na 4-letnią kadencję.
Kilka metrów obok znajduje się budynek o nazwie Regie… coś tam, nie pamiętam tej trudnej nazwy, ale jest to siedziba rządu.
Dalej, już na końcu deptaka, zobaczymy Katedrę św Floryna, najważniejszy kościół w Vaduz.
Zrobiliśmy małe zakupy w najbliższym markecie, trochę się posililiśmy na przystanku autobusowym i udaliśmy się na Rheinpark Stadion, czyli obiekt na którym swoje mecze rozgrywa reprezentacja a także FC Vaduz, występujący w drugiej lidze szwajcarskiej. W tym państwie nie ma rozgrywek ligowych, wszystkie drużyny grają w ligach sąsiedniego państwa, ale jest rozgrywany Puchar. Zwycięzca tych rozgrywek zostaje mistrzem Liechtensteinu i ma zagwarantowane miejsce w eliminacjach Ligi Konferencji UEFA.
Ostatnim miejscem które odwiedziliśmy podczas krótkiego pobytu był drewniany most-pasaż ulokowany nad rzeką Ren, będącą naturalną granicą pomiędzy Liechtensteinem i Szwajcarią. Mniej więcej na środku znajduje się tabliczka informująca, że jesteśmy u zbiegu dwóch państw, ale z racji unii celnej żadnych funkcjonariuszy służb granicznych nie zobaczymy.
Główna atrakcja miasta czyli zamek znajdujący się na wzgórzu był niestety zamknięty dla zwiedzających. Można go odwiedzić 15 sierpnia, kiedy to w święto narodowe Książę zaprasza wszystkich obywateli na imprezę, rozpoczynającą się oficjalnym orszakiem i jego przemową. Potem następuje część nieoficjalna, w której serwowane są kanapki, precle i piwo, które można wypić razem z członkami rodziny królewskiej.
Liechtenstein jest monarchią konstytucyjną, gdzie Książę ma pełną władzę i nie pełni, jak w innych państwach o ustroju monarchii parlamentarnej, funkcji tylko reprezentatywnych. Aktywnie uczestniczy w życiu poddanych, często można spotkać rodzinę królewską podczas spacerów czy zakupów w centrum miasta. Poddani są zadowoleni ze swojego Księcia, bo nie mogą narzekać na biedę. Jest to jeden z najbogatszych krajów na świecie, z rozbudowanym centrum finansowym, o niskich podatkach, co jest kuszące dla wielu firm mających tam swoją siedzibę. Mówiąc prościej jest uważane za raj podatkowy.
Państwo nigdy nie uczestniczyło w żadnych konfliktach zbrojnych, nawet Hitler nie kwapił się do jego zajęcia, bo „podobno nie był warty zatrzymywania niemieckich diesli na 15 minut”. Posiada unię monetarną ze Szwajcarią i obowiązującą walutą jest frank szwajcarski. Nie ma własnego wojska, wszyscy więźniowie są kierowani do więzień austriackich a kobiety prawa wyborcze uzyskały dopiero w 1984 roku.
Oprócz Vaduz państewko ma do zaoferowania alpejskie szlaki turystyczne z zapierającymi dech w piersiach widokami, ośrodki narciarskie w Malbun a dla fanów dwóch kółek wytyczono szlak nadreński o długości 56 km.
Nasz pobyt w Vaduz zakończył się długą jazdą do Bazylei, wzdłuż pięknych szwajcarskich krajobrazów, gdzie oddaliśmy pożyczone auto i polecieliśmy do Bristolu.
Na koniec zapraszam na krótki filmik z Vaduz i okolic z mojego konta na YouTube:
&t=14s